Pracowałyśmy 6 tygodni, 6 dni w tygodniu, łącznie z sobotami. W niedzielę miałyśmy intensywne zwiedzanie Wenezueli. Jaka praca taki wypoczynek.
To jest poglądowy obraz półwyspu Paraguana. Jest wymalowany u Marii w barze w Los Tagues. Angel pokazuje Miracę, gdzie pomagałyśmy Caritasowi w obsłudze apteki w trakcie dnia ,,objazdowej przychodni lekarskiej” na samym początku naszego wyjazdu. Dobrze na mapie widać wszystkie ważne punkty półwyspu. Z południa na samą górę jedzie się 2 godzinki.
To jest taka miejska zwykła plaża, najbliżej miasta Punto Fijo. Byłyśmy przeszczęśliwe. Jednak woda jest w tej okolicy najbrudniejsza☹, bo tuż przy mieście i rafinerii. Pierwszy dotyk gorącego oceanu.
Znalazłam odbitkę rozgwiazdy. Niestety, wyrzuciłam. Ani razu potem takiej nie widziałam.
Wracając wstąpiliśmy na zimne piwko. Wszystkie sklepy na obrzeżach są okratowane.
Plaża jest czyściutka, po drugiej stronie półwyspu Paraguana. Wiatr zawsze wieje ze wschodu na zachód.
To miejsce należy do kitesurferów, płycizna ciągnie się po horyzont. Najlepszy okres na pływanie od grudnia do lutego.
Zbierają się ciemne chmury, będzie lało.
Leje, gościły nas siostry dominikanki. Ich dom sąsiaduje z bazą kite, ciągle słychać reggae zza płotu.
Jak one to znoszą?
Ulewa w Wenezueli
Wróciłyśmy na plażę dwa tygodnie później, przy okazji leczenia zębów w tamtejszej przychodni.
Patrzyłyśmy na plażę z innej perspektywy. Z domu kitesurfera.
Podróż na południe. Naturalny park wydmowy, na całej szerokości szyjki łączącej kontynent Ameryki południowej z półwyspem. Widać tę szyjkę na mapce u Angela. Góry Falcon (część pasma andów wenezuelskich) są już na kontynencie, u podnóża półwyspu Paraguana.
Droga łącząca kontynent z półwyspem jest poprowadzona przez wydmy. Regularnie zasypywana i bez ustanku odpiaszczana przez ciężki sprzęt. Syzyfowa praca?
Poniżej, obraz pasma górskiego
Oczywiście klimat w górach zmienił się diametralnie. Pustynny ukrop zastąpiło świeże górskie powietrze. Tylko w cieniu drzew rośnie kawa. Dojrzewają powoli ziarna
Owoce kawy są pyszniutkie☺
Uprawiane są bananowce , trzcina cukrowa i pomarańcze. Wszystko jest bujne, świeże, cudowne.
Przepraszam za mlaskanie 🙂 (PS niestety wideo w poziomie)
Wiejski obrazek – osioł i kogut.
Kupiłyśmy bezglutenowe ciasteczka kokosowe na ekologicznym talerzyku z liścia palmy.
Gokart – zrób to sam.
Prywatne tory gokartowe nadzorowane przez księdza biskupa.
Tak na mapie, a tak w rzeczywistości: ☺
Na półwyspie jest jeden masyw ze szczytem Santa Anna 800 m n. p. m., bogata w różnorodną roślinność zmieniającą się stopniowo w miarę zmian wysokości, kiedyś w lepszych czasach góra była oblegana przez turystów. Na szczyt poprowadził nas zawodowy przewodnik Wenezuelskich Parków Narodowych, który tam pracuje i mieszka u podnóża góry Gia Alberto. Zna bezpieczne wejście, na głównej trasie czyhają nowocześni rozbójnicy okradając nielicznych amatorów aktywnego wypoczynku przy 35 stopniach.
Zaczynamy!
Po drodze zwierzątko, kolorowa szarańcza i jadalne semeruco – owoce acai.
Mieliśmy też prowiant na drogę. Migdalia przygotowała dla nas cały chleb tostowy przełożony serem i szynką, w całości zapakowany do cienkiego foliowego worka w którym był kupiony. Jest trudno i brakuje między innymi papieru do kanapek, folii czy małych pojedynczych woreczków. Przewodnik przywiązał prowiant do plecaka, jest zawodowcem. W trakcie całego marszu nic się nie urwało. Na następnym zdjęciu zobaczycie na plecach Przewodnika te kanapki.
Zostałam pokonana przez lekceważone 800 mnpm, ledwo się wspięłam na szargany wietrzyskiem szczyt, otoczony miniaturowymi palmami.
Najbardziej wysuniętym na północ lądem Ameryki Południowej jest cypelek półwyspu Paraguana – Cabo de San Roman.
Z Punto Fijo ledwo 2 godziny drogą między solnymi lagunami
Kupuje się prowiant na drogę, czyli słodkie i brzydkie pomarańczki na ryneczku.
Ogląda się rybackie domki budowane z najtrwalszego materiału budowlanego to znaczy z plastikowych butelek wypełnionych piaskiem.
I bez drogowskazów i innych informacji przydatnych do odkrywania ciekawych miejsc, w kraju w którym turystów brak, dojeżdża się do celu.
Potem szuka się obiadu, odmawia zjedzenia ośmiorniczek za 45 dolarów i je zwykłą smażoną rybkę na plaży z przyjaciółmi☺
To był piękny dzień.
Pojechałyśmy obejrzeć Karaiby z Padre Fidelem.
Jazda samochodem oczywiście była porządna, długa i wyczerpująca. Kawa na wynos ratuje każdą podróż. Gdyby nie mój kubek od kochanych koleżanek z Wiewiórki, dostałabym na wynos w takim małym cienkim plastikowym kubeczku jak stoi na ekspresie.
Dojeżdżamy do Tucacas, do Parafii Padre Bruno, do miasteczka turystycznego, z którego wypłyniemy na Wyspy Karaibskie. Filmik trochę długi, ale dobrze pokazuje nam obcy obraz rzeczywistości – bezpiecznej turystyki.
I taką piękną łódeczką podróżowałyśmy jak najdalej od stałego lądu, z wiarem we włosach.
Na tym filmie cumujemy do pierwszej wyspy Paicla.
A to zdjęcie z drugiej – Playuela
W międzyczasie złapał nas deszczyk.
Potem już tylko kryształowa woda i raj
Nawet byłyśmy na wyspie bez wyspy Los Juanes, czyli na imprezowej mieliźnie.
Z moją wyłowioną zdobyczą
Ciekawostką była wodna restauracja na pływających styropianowych deskach
I to koniec naszych wypraw niedzielnych 🙂
Chętnych takich przygód proszę o zgłaszanie się☺ Może wspólnie zmontujemy taki wypad turystyczny do pustego raju tylko dla nas.
Ewa, 1.11.2019 r.
ⓒ2024 Stomatologia dziecięca i rodzinna Wiewiór-Ka